wtorek, 25 listopada 2008

swój turas to dobry turas

bo po co nam obcych wrogów szukać, jako kargula już znamy? po co szukać innego kebaba jak się wie gdzie jest znośny? no chyba że jest się 300 km od znanego. wtedy pozostaje się na łasce i nie tamtejszego. zwykle inne tumani i przestrasza, ale inne jest fajne też. takie inne spojrzenie na ten przykład. choćby na kuszenie świętego antoniego. w boscha i u daliego. to samo a inaczej. serdecznie rekomenduję zacnym Czytelnikom obejrzeć jedno i drugie!
Czytelniczki/Czytelnicy. jest to dla mnie zagadka ogromna! co i rusz pojawiają się głosy bym to napisał, a to tamto wyszydził, a to pominął. co mnie nad wyraz cieszy, bo feedback jest kluczowy dla twórcy. taaaa. obecnie został mi zadany kalambur przez Czytelniczkę/Czytelnika dotyczący jej/jego własnej osoby. zaintrygowanym więc wielce i oczekuję niecierpliwie na odzew dalszy.
pod koniec ostatniej notki pozwoliłem sobie napisać o czym będzie mowa później. i dziś będzie mowa o krolu i aborcji. ciekawa historia, przez profesora oficjalnie opowiedziana, co prawda w języku Obamów i Tudorów, ale mam nadzieję, że pojąłem. otóż. pewnego razu chrześcijańska partia w belgi zapragnęła liberalizacji - tudno słowo, szkoda nie na e - prawa aborcyjnego. co tam. niech mają.
a tu król okoniem stanął. i podpisu złożyć nie chciał. lud napierał, król nie ustepował i nawet zdrowie mu dopisywało i nie było co liczyc na szybkie jego zejście smiertelne. wtedy to, tęgi głowy konstytucyjne powzięły koncept: kiedy król nie może sprawowac władzy, podpis pod ustawą może zlożyć premier i ustawa będzie mogła wejść w życie. król więc ustąpił. na jeden dzień. i z pseudobezkrólewia korzystając premier podpisał. król wrócił, ale jako kokardka raczej niż jako filar. sprytne, prawda?
wracając z brukseli pewnego dnia - jak to brzmi, ach - napotakałem autochtona z którym słów parę zamieniłem w naprędce tworzonym języku niederlandzko-angielskim. rzekł mi on, że w belgii jak snieg spadnie to trzeba mu zrobić zdjęcie, bo na godzinę go nie ma. miejscowi to jednak zawsze rację mają. i spadł i zniknął. śnieg. ale autobs zdążył z drogi wypaść i afroamerykanie się śnieżkami porzucać. a ponoć w brazylii biura podróży sprzedają wycieczki żeby śnieg pooglądać. i trzeba wycieczkę wykypić i czekać aż śnieg spadnie, nawet 500 km stąd. i potem się jedzie, fotografuje i wraca. ot, biznesik.
nauka niderlandzkiego postępuje żwawo. już zamówię kanapkę z wędzonym łososiem, bez cebuli i keczupem zamiast majonezu.
tymczasem zagłębiam się w dalsze arkana wiedzy wszelkiej.

Brak komentarzy: